Pare miesięcy temu, kiedy jeszcze wszystko było takie świeże, pewnie musiałabym odbyć jedną wielką walkę w sobie, by na jego widok nie rzucić się pędem albo w jego ramiona, albo na drugi koniec świata. Dziś jednak, 23 września 2012 roku, stojąc tuż obok niego i podpierając ścianę o chłodnym błękitnym kolorze, nie czułam kompletnie nic. Możliwe, że byłam zbyt podminowana, bo właśnie w tym momencie przychodzi na świat malutkie dziecko- dziecko, którego płci nie znamy, ponieważ tak zażyczyli sobie rodzice. Shannon wraz z Rosalie znajdowali się za sporymi oszklonymi drzwiami, zza których nie dochodziły tu żadne dźwięki. Po dwóch godzinach oczekiwania przestałam liczyć czas, ale nic nie zapowiadało końca tego ciężkiego dnia. Shannon tak jak obiecał, przerwał trase koncertową, by być na porodzie, by towarzyszyć Rosalie w tych ciężkich chwilach. Szkoda tylko, że to ja musiałam go zastępować przez ostatnie 9 miesięcy.
- Co u Ciebie? - zapytał Jared i odchrząknął. Spojrzałam w jego stronę i odniosłam wrażenie, że nieznacznie przybliżył się do mnie. Jego błękitne oczy przecinały małe czerwone nitki, brodę miał zarośniętą, a jego włosy nie były nawet w nieładzie. Tego się po prostu nie da opisać. Wyglądał trochę tak, jakby uciekł z wariatkowa. I tylko jeden powód jego paskudnego wyglądu przychodził mi do głowy. Kiedy tylko go zobaczyłam, zauważyłam, że strasznie schudł, nie miał nawet mięśni, które kiedyś tak bardzo mnie pociągały. Ubrania wisiały na nim jak na wieszaku, miał wręcz zapadniętą klatkę piersiową. Zrobiło mi się go żal i chociaż nigdy bym tego nie przyznała na głos, miałam wielką ochotę mu pomóc. Cokolwiek się z nim dzieje i cokolwiek go do tego pchnęło, chciałam zrobić wszystko, żeby pomóc mu się wyleczyć.
- Całkiem dobrze – odparłam, spuszczając głowę. Czułam, że jeśli jeszcze będę się na niego patrzeć, to po prostu się rozpłaczę. Kątem oka zauważyłam jakiś dziwny ruch, dopiero po chwili doszło do mnie, że chciał mnie dotknąć, albo objąć. Nie mam pewności, ale jego ręka tak szybko jak się podniosła, tak szybko opadła, a z jego popękanych warg wydarło się westchnienie. Poczułam się jeszcze podlej; to przeze mnie musiał zacząć brać. To przeze mnie wrócił do nałogu. Ta koszula z długimi rękawami, której normalnie przy takij temperaturze jaka panuje na dworze, nie założyłby na siebie. Za dużo rzeczy, małych szczegółów w jego wyglądzie potwierdzało moją tezę. Obiecałam sobie, że później pogadam z Tomo albo Shannonem. Nie, Shannon to zły pomysł. Niech się cieszy dzieckiem, nie będę mąciła jego szczęścia. Pozostało mi tylko udawać, że niczego nie zauważyłam, że już nie obchodzi mnie jego zdrowie i szczęście.
Czułam się podle, stojąc obok niego i patrząc wszędzie tylko nie tam gdzie stał. Unikałam jego wzroku, tylko dlatego, że doskonale wiedziałam, że jak tylko nasze spojrzenia się skrzyżują, on odbierze to jako zachętę do rozmowy. Wiedziałam też, że nie uda mi się długo omijać tematu jego zdrowia, wyglądu i samopoczucia, więc wolałam się w ogóle nie odzywać. Poznałam już siebie dostatecznie dobrze, żeby wiedzieć, że to skończy się awanturą. Dzień, w którym na świat przyjdzie potomek Shannona i Rosalie powinien być szczęśliwym, niczym nie zmąconym dniem. Przecież to dziś stanie się cud.
- Jared! - w drzwiach pojawił się Shannon, z miską w dłoniach. Podpierał drzwi barkiem, zasłaniając sobą cały widok i choćbym nie wiem jak się wysiliła i tak nie byłabym w stanie nic dostrzec. Błękitnooki wystrzelił z miejsca i na drżących nogach popędził w stronę brata. Między nimi była tak ogromna różnica, że dopiero teraz byłam w stanie naprawdę dostrzec jak ogromnie zniszczone jest ciało Jareda. Przy Shannonie wyglądał jak patyk, jak cień dawnego playboya, którym niewątpliwie był. Zostało po nim to coś, co wywoływało we mnie i odrazę i litość wymieszaną z współczuciem.
Obserwowałam ich, starając się wyczytać z ruchu warg o co chodzi, ale stojący plecami do mnie Jared, zasłaniał znaczną część twarzy swojego brata. Chwilę później chwycił miskę i popędził z nią do łazienki. Zamknęłam oczy, opierając głowę na ścianie. Była tak przyjemnie chłodna przy tym trzydziestostopniowym upale, że miałam ochotę się w niej zatopić.
*
Oddałem bratu miskę napełnioną świeżą, chłodną porcją wody i powoli ruszyłem w stronę swojego miejsca. Jednak w pewnym momencie zmieniłem kierunek i usiadłem na jednym w tych plastikowych krzesełek, które zawsze można spotkać w szpitalnych poczekalniach. Czułem się coraz gorzej, kiedy siedząc naprzeciwko Danielle, starałem się omijać jej postać wzrokiem.
Przez cały okres rozłąki, jakim była nasza trasa koncertowa miałem nadzieję, że jednak może ona za mną tęskni. I chociaż wiedziałem, że nie ma takiej możliwości, karmiłem się tą nadzieją przez cały ten czas, mimo słów Shannona, który ze skwaszoną miną relacjonował mi wszystko to, co mówiła mu o niej Rosalie. Kiedy ona przebierała w mężczyznach, najwyraźniej odżywając jako pewna siebie kobieta, ja coraz bardziej pogrążałem się w sobie i w muzyce. Nie obchodziły mnie inne kobiety, wciąż pamiętałem o niej. O miodowym zapachu jej włosów, których kolor przypominał lisi ogon, o jej pięknych oczach i pełnych delikatnych ustach.
Kiedy ją dziś pierwszy raz zobaczyłem, zauważyłem, że się zmieniła. Nie chodziło tylko o kolor włosów, który z rudego zmienił się na czarny, nie chodziło o makijaż, który tak mocno podkreślał jej rysy, ani też o to, że niewyobrażalnie schudła, przypominając mi teraz niejedną z modelek, z których wagi się kiedyś naśmiewała. Ona cała, samą sobą prezentowała zupełnie inną osobę. Nawet jej zapach już mi jej nie przypominał, pachniała teraz zieloną herbatą.
Przyglądałem się jej do czasu, aż podniosła głowę otwierając jednocześnie oczy, które przebiegły po korytarzu, natrafiając wreszcie na mnie. Nie był to wzrok, jakim patrzyła na mnie kiedyś, był zimny i wyrafinowany, a ja zacząłem się zastanawiać gdzie podziała się moja Danielle? Osoba stojąca przede mną kompletnie mi jej nie przypominała. Wydawała się zimna, oschła. Kontrolowała sytuację, a swoją pewnością siebie odpychała mnie.
Z zagubionej, nieumiejącej kontrolować swoich uczuć kobiety, zmieniła się w pewną siebie, lodowatą i wyrafinowaną. Wolałem starą Danielle, która nie zamykała się na siebie i na innych.
- Przefarbowałaś się – powiedziałem, starając się znaleźć jakiś temat do rozmowy. W końcu zdjęła ze mnie to lodowate spojrzenie, wzdychając przeciągle.
- Tak, wolę taki kolor włosów – odpowiedziała.
- Jeśli mogę wyrazić swoje zdanie...
- Daruj sobie – prychnęła. Podeszła do mnie, kucnęła i pocągnęła za rękaw, odsłaniając moje przedramie, które ozdabiały maleńkie ślady po wkłuciach – Ja tego nie komentuję, więc i ty zostaw mnie w spokoju.
- Myślisz, że biorę narkotyki? - zapytałem, przecierając spocone czoło.
- Tak, właśnie tak myślę – syknęła, i odsunęła się z wyraźnym obrzydzeniem.
Miałem przez chwilę ochotę powiedzieć jej prawdę. Jednak widząc jej wrogość zrozumiałem, że nawet nie będzie jej to obchodziło, co więcej pewnie nawet mi nie uwierzy, tak więc zamilkłem, nie mając nawet ochoty jej odpowiadać. Niech myśli co chce i tak pewnie ma to w dupie.
To mocne zderzenie z rzeczywistością spowodowało nawrót choroby. Czując ostry, kujący ból brzucha pobiegłem do łazienki, gdzie zwróciłem całą zawartość żołądka.
*
Kiedy w szybkim tempie pobiegł do łazienki, popędziłam za nim. Przestraszyłam się, kiedy jego i tak blada twarz przybrała kolor zielonkawy. Dobiegłam do zamkniętych drzwi i przyłożyłam do nich prawe ucho. Kiedy zrozumiałam, że dochodzące ze środka dźwięki oznaczały, że on wymiotuje, odsunęłam się od nich i westchnęłam. Po szybkim podjęciu decyzji, zapukałam, czekając aż wyjdzie.
- Jared? - powiedziałam, a głos mi zadrżał. Od dłuższej chwili nie było nic słychać, a on w ogóle nie zareagował na pukanie.
- Czego chcesz? - zapytał ledwie słyszalnym głosem. Zastanowiłam się. No właśnie, czego chcę? Chcę się upewnić, że wszystko w porządku, przecież nie jestem aż taką suką, żeby mnie nie obchodziło jego zdrowie. Ale co się stanie, kiedy okażę mu zainteresowanie? Czy nie wyjdzie z tego jakiś kłopot?
- Wszystko w porządku? - zapytałam – mogę wejść? - dodałam, chwytając klamkę.
- Nie możesz – odpowiedział. Rozejrzałam się po korytarzu, zastanawiając się co zrobić i ostatecznie postanowiłam się poddać. To jego problem, jego życie i jego zdrowie. Nie będę się mieszała do jego narkomańskich problemów. Tak będzie lepiej dla mnie i dla niego.
Nie wtrącać się.
- Co u Ciebie? - zapytał Jared i odchrząknął. Spojrzałam w jego stronę i odniosłam wrażenie, że nieznacznie przybliżył się do mnie. Jego błękitne oczy przecinały małe czerwone nitki, brodę miał zarośniętą, a jego włosy nie były nawet w nieładzie. Tego się po prostu nie da opisać. Wyglądał trochę tak, jakby uciekł z wariatkowa. I tylko jeden powód jego paskudnego wyglądu przychodził mi do głowy. Kiedy tylko go zobaczyłam, zauważyłam, że strasznie schudł, nie miał nawet mięśni, które kiedyś tak bardzo mnie pociągały. Ubrania wisiały na nim jak na wieszaku, miał wręcz zapadniętą klatkę piersiową. Zrobiło mi się go żal i chociaż nigdy bym tego nie przyznała na głos, miałam wielką ochotę mu pomóc. Cokolwiek się z nim dzieje i cokolwiek go do tego pchnęło, chciałam zrobić wszystko, żeby pomóc mu się wyleczyć.
- Całkiem dobrze – odparłam, spuszczając głowę. Czułam, że jeśli jeszcze będę się na niego patrzeć, to po prostu się rozpłaczę. Kątem oka zauważyłam jakiś dziwny ruch, dopiero po chwili doszło do mnie, że chciał mnie dotknąć, albo objąć. Nie mam pewności, ale jego ręka tak szybko jak się podniosła, tak szybko opadła, a z jego popękanych warg wydarło się westchnienie. Poczułam się jeszcze podlej; to przeze mnie musiał zacząć brać. To przeze mnie wrócił do nałogu. Ta koszula z długimi rękawami, której normalnie przy takij temperaturze jaka panuje na dworze, nie założyłby na siebie. Za dużo rzeczy, małych szczegółów w jego wyglądzie potwierdzało moją tezę. Obiecałam sobie, że później pogadam z Tomo albo Shannonem. Nie, Shannon to zły pomysł. Niech się cieszy dzieckiem, nie będę mąciła jego szczęścia. Pozostało mi tylko udawać, że niczego nie zauważyłam, że już nie obchodzi mnie jego zdrowie i szczęście.
Czułam się podle, stojąc obok niego i patrząc wszędzie tylko nie tam gdzie stał. Unikałam jego wzroku, tylko dlatego, że doskonale wiedziałam, że jak tylko nasze spojrzenia się skrzyżują, on odbierze to jako zachętę do rozmowy. Wiedziałam też, że nie uda mi się długo omijać tematu jego zdrowia, wyglądu i samopoczucia, więc wolałam się w ogóle nie odzywać. Poznałam już siebie dostatecznie dobrze, żeby wiedzieć, że to skończy się awanturą. Dzień, w którym na świat przyjdzie potomek Shannona i Rosalie powinien być szczęśliwym, niczym nie zmąconym dniem. Przecież to dziś stanie się cud.
- Jared! - w drzwiach pojawił się Shannon, z miską w dłoniach. Podpierał drzwi barkiem, zasłaniając sobą cały widok i choćbym nie wiem jak się wysiliła i tak nie byłabym w stanie nic dostrzec. Błękitnooki wystrzelił z miejsca i na drżących nogach popędził w stronę brata. Między nimi była tak ogromna różnica, że dopiero teraz byłam w stanie naprawdę dostrzec jak ogromnie zniszczone jest ciało Jareda. Przy Shannonie wyglądał jak patyk, jak cień dawnego playboya, którym niewątpliwie był. Zostało po nim to coś, co wywoływało we mnie i odrazę i litość wymieszaną z współczuciem.
Obserwowałam ich, starając się wyczytać z ruchu warg o co chodzi, ale stojący plecami do mnie Jared, zasłaniał znaczną część twarzy swojego brata. Chwilę później chwycił miskę i popędził z nią do łazienki. Zamknęłam oczy, opierając głowę na ścianie. Była tak przyjemnie chłodna przy tym trzydziestostopniowym upale, że miałam ochotę się w niej zatopić.
*
Oddałem bratu miskę napełnioną świeżą, chłodną porcją wody i powoli ruszyłem w stronę swojego miejsca. Jednak w pewnym momencie zmieniłem kierunek i usiadłem na jednym w tych plastikowych krzesełek, które zawsze można spotkać w szpitalnych poczekalniach. Czułem się coraz gorzej, kiedy siedząc naprzeciwko Danielle, starałem się omijać jej postać wzrokiem.
Przez cały okres rozłąki, jakim była nasza trasa koncertowa miałem nadzieję, że jednak może ona za mną tęskni. I chociaż wiedziałem, że nie ma takiej możliwości, karmiłem się tą nadzieją przez cały ten czas, mimo słów Shannona, który ze skwaszoną miną relacjonował mi wszystko to, co mówiła mu o niej Rosalie. Kiedy ona przebierała w mężczyznach, najwyraźniej odżywając jako pewna siebie kobieta, ja coraz bardziej pogrążałem się w sobie i w muzyce. Nie obchodziły mnie inne kobiety, wciąż pamiętałem o niej. O miodowym zapachu jej włosów, których kolor przypominał lisi ogon, o jej pięknych oczach i pełnych delikatnych ustach.
Kiedy ją dziś pierwszy raz zobaczyłem, zauważyłem, że się zmieniła. Nie chodziło tylko o kolor włosów, który z rudego zmienił się na czarny, nie chodziło o makijaż, który tak mocno podkreślał jej rysy, ani też o to, że niewyobrażalnie schudła, przypominając mi teraz niejedną z modelek, z których wagi się kiedyś naśmiewała. Ona cała, samą sobą prezentowała zupełnie inną osobę. Nawet jej zapach już mi jej nie przypominał, pachniała teraz zieloną herbatą.
Przyglądałem się jej do czasu, aż podniosła głowę otwierając jednocześnie oczy, które przebiegły po korytarzu, natrafiając wreszcie na mnie. Nie był to wzrok, jakim patrzyła na mnie kiedyś, był zimny i wyrafinowany, a ja zacząłem się zastanawiać gdzie podziała się moja Danielle? Osoba stojąca przede mną kompletnie mi jej nie przypominała. Wydawała się zimna, oschła. Kontrolowała sytuację, a swoją pewnością siebie odpychała mnie.
Z zagubionej, nieumiejącej kontrolować swoich uczuć kobiety, zmieniła się w pewną siebie, lodowatą i wyrafinowaną. Wolałem starą Danielle, która nie zamykała się na siebie i na innych.
- Przefarbowałaś się – powiedziałem, starając się znaleźć jakiś temat do rozmowy. W końcu zdjęła ze mnie to lodowate spojrzenie, wzdychając przeciągle.
- Tak, wolę taki kolor włosów – odpowiedziała.
- Jeśli mogę wyrazić swoje zdanie...
- Daruj sobie – prychnęła. Podeszła do mnie, kucnęła i pocągnęła za rękaw, odsłaniając moje przedramie, które ozdabiały maleńkie ślady po wkłuciach – Ja tego nie komentuję, więc i ty zostaw mnie w spokoju.
- Myślisz, że biorę narkotyki? - zapytałem, przecierając spocone czoło.
- Tak, właśnie tak myślę – syknęła, i odsunęła się z wyraźnym obrzydzeniem.
Miałem przez chwilę ochotę powiedzieć jej prawdę. Jednak widząc jej wrogość zrozumiałem, że nawet nie będzie jej to obchodziło, co więcej pewnie nawet mi nie uwierzy, tak więc zamilkłem, nie mając nawet ochoty jej odpowiadać. Niech myśli co chce i tak pewnie ma to w dupie.
To mocne zderzenie z rzeczywistością spowodowało nawrót choroby. Czując ostry, kujący ból brzucha pobiegłem do łazienki, gdzie zwróciłem całą zawartość żołądka.
*
Kiedy w szybkim tempie pobiegł do łazienki, popędziłam za nim. Przestraszyłam się, kiedy jego i tak blada twarz przybrała kolor zielonkawy. Dobiegłam do zamkniętych drzwi i przyłożyłam do nich prawe ucho. Kiedy zrozumiałam, że dochodzące ze środka dźwięki oznaczały, że on wymiotuje, odsunęłam się od nich i westchnęłam. Po szybkim podjęciu decyzji, zapukałam, czekając aż wyjdzie.
- Jared? - powiedziałam, a głos mi zadrżał. Od dłuższej chwili nie było nic słychać, a on w ogóle nie zareagował na pukanie.
- Czego chcesz? - zapytał ledwie słyszalnym głosem. Zastanowiłam się. No właśnie, czego chcę? Chcę się upewnić, że wszystko w porządku, przecież nie jestem aż taką suką, żeby mnie nie obchodziło jego zdrowie. Ale co się stanie, kiedy okażę mu zainteresowanie? Czy nie wyjdzie z tego jakiś kłopot?
- Wszystko w porządku? - zapytałam – mogę wejść? - dodałam, chwytając klamkę.
- Nie możesz – odpowiedział. Rozejrzałam się po korytarzu, zastanawiając się co zrobić i ostatecznie postanowiłam się poddać. To jego problem, jego życie i jego zdrowie. Nie będę się mieszała do jego narkomańskich problemów. Tak będzie lepiej dla mnie i dla niego.
Nie wtrącać się.
strasznie się cieszę że wróciłaś ;) opowiadanie zapowiada się ciekawie, Shannon ojcem, no i zastanawia mnie co za choroba nęka Jareda, mam nadzieję, że kolejna część pojawi sie szybko :)
OdpowiedzUsuńKochana, ja Ci nogi z dupy powyrywam! Gdybym tak nie przechadzała się po blogach, pewnie za milion pięćset sto dziewięćset lat dowiedziałabym się, że kontynuujesz pisanie. Co prawda widziałam Twój opis na GG, ale myślałam, że dopiero piszesz, a nie, że już napisałaś! No, ale skoro wszystko już ogarniam, to wybaczam :D.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak cholernie się cieszę, że wróciłaś. Ostatnimi czasy nie mam co czytać, wszystko to takie bleeah. A tym rozdziałem/prologiem tak mnie pozytywnie zaskoczyłaś, że miałam normalnie ochotę wstać i skakać!!
Ale do rzeczy. Na początku myślałam, z tego co Danielle opisywała, że Jared seryjnie ćpa. I chyba dobrze, że się pomyliłam. Chociaż w sumie teraz to sama nie wiem... Co to za choroba? Jejku, jak mi jego szkoda... Shannon tatusiem, nie może być! Ale w sumie to u niego bardziej prawdopodobne - i w realu i tutaj. Ciekawa jestem, jaka płeć i jakie imię :D. I ogólnie ciekawość mnie zżera, co będzie, co będzie, co będzie... Ale wiesz co? Pisz jak najdłużej, zakręcaj tą akcję, daj się nam zaskoczyć, a będę mega szczęśliwa! Nawet jeśli przyszłe rozdziały miałyby ociekać nienawiścią Jareda i Danielle do siebie samych :D.
Ściskam i całuję! ; **.
P.S
Liczę na szybkie wstawienie kolejnej części :)).
P.S 2
Teraz zauważyłam. Zmień w ustawieniach to, aby komentować mógł każdy, bo teraz trzeba być zalogowanym na Google. :)
Naprawdę miło mi to słyszeć :). Ale wiesz, na początku każdy popełnia wiele błędów. Jak ja sobie tak przypomnę swoje pierwsze kroki w pisaniu, to to był niezły kabaret :0.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, oczywiście, że trzymam! ;*.
Ach! A co się stało ze Światem Cieni? Usunęłaś to opowiadanie? :<. I czy masz może zamiar napisać coś nowego na Hang Me Down? :>
Buziaki! ; ***