wtorek, 20 listopada 2012

002. Jedyna moja szansa to nie dać mu się bardziej zbliżyć.

 Część 1



Dzień był piękny, a okolica pachniała niesamowicie, kiedy wysiadłam z samochodu pod domem Leto. Trzymając się jedną ręką drzwi, pochyliłam się do przodu, by pomóc Rosalie z fotelikiem samochodowym. Straszna plątanina z pasów za nic w świecie nie chciała odpuścić. Bezpieczeństwo dziecka przede wszystkim, gorzej z uwolnieniem go. W końcu, jedno mocne szarpnięcie pozwoliło nam spokojnie wyjąć Lucy z samochodu.

- Musiałaś coś poplątać z tym pasem, nie ma możliwości, żeby to był zamysł twórcy tego fotelika - powiedziałam, wyciągając z bagażnika torbę i paczkę pampersów - Idź już, przecież to sporo waży. Niepotrzebnie na mnie czekasz, poradzę sobie.
- Nic nie popłatałam - cmoknęła. Przełożyła rękę przez trzymadełko i fotelik z dzieckiem zawisł na jej łokciu - Nie moja wina, że masz takie krótkie te pasy. Gdyby były dłuższe, nie zablokowałyby się tak.
- Ros, to są standardowe pasy, we wszystkich samochodach są takie same. Musiałaś coś poplątać - westchnęłam, zamykając klapę bagażnika - Nie ważne, zresztą. Idź - poleciłam jej, schylając się po torby.
- Kochanie! - drzwi otworzyły się gwałtownie a przed domem pojawił się Shannon, dodam, że w samych bokserkach. Zaśmiałam się pod nosem, widząc jak biegnie w stronę swojej rodziny.
- Ja to wniosę, nie przejmuj się - powiedziałam, kiedy przebiegł obok mnie, jakbym nie istniała i popędził w skowronkach do Lucy, mamrocząc pod nosem piskliwe zdrobnienia.


Przewróciłam oczami i żwawym krokiem pokonałam trzy niewielkie stopnie prowadzące do domu. Kiedy przekroczyłam próg, w nozdrza uderzył mnie zapach świeżych owoców.  Weszłam do salonu, w którym to zresztą niewiele się zmieniło do mojej ostatniej wizyty i postawiłam graty na podłodze.

- Dziękuję ci - na chwilę znalazłam się w silnych objęciach Shannona - Gdyby nie ty, musiałyby czekać na mnie do wieczora - dodał, odsuwając mnie od siebie, ale nie wypuszczając z objęć - Zostań na obiad.
- Nie, dziękuję, ale nie mo
- Możesz i zostaniesz - pchnął mnie lekko na sofę, uśmiechając się przebiegle.
- Musze jechać do domu i ugotować obiad dla Toma - pokręciłam głową.
- Kupisz mu po drodze jakieś fast foody, będzie zadowolony.

 Nie byłabym tego taka pewna, ale dla świętego spokoju odpuściłam. Wiedziałam, że Shannon by mnie tak łatwo z domu nie wypuścił, więc oparłam się wygodniej i zamknęłam oczy. Nawet nie chciałam myśleć o tym co powie Tom. Powinnam do niego zadzwonić i poinformować go o zmianie planów, ale nie sądzę by pozwolił mi tu zostać. Dlatego lepiej, żeby dowiedział się po fakcie. Jakoś to przeżyję.
Z zamyślenia wyrwały mnie czyjeś kroki, a kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam uśmiechniętego Jareda, który tulił do siebie malutką Lucy. Kiedy podniósł wzrok i na mnie spojrzał, miałam wrażenie, że z szoku wypuści maleństwo z rąk.

- Trzymaj ją mocno - powiedziałam - I najważniejsze to podtrzymywać główkę. A w ogóle, gdzie Rosalie?
- Poszła wziąć prysznic - odpowiedział zgryźliwie. Chyba uraziłam go swoimi instrukcjami.
- I zostawiła dziecko z tobą? - zapytałam zdziwiona.

Nie to, że chciałam mu dogryźć. Po prostu Jared wydawał mi się do tego najmniej odpowiedni. Udało mi się jednak go urazić, bo wściekle prychając opuścił pomieszczenie w tempie ekspresowym. Chcąc nie chcąc, podniosłam się z sofy i wyszłam za nim do kuchni.

- A ty tu czego? - zapytał widząc, że za nim idę.
- Będę mieć na ciebie oko - powiedziałam, opierając się o blat.
- Umiem się zająć dzie
- Czyżby?- przerwałam mu.

Może i w tym momencie byłam trochę chamska, ale naprawdę nie miałam dobrego przeczucia. Shannon podśpiewując w fartuszku, krzątał się między nami, szykując obiad. Jared zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem, a ja odpowiedziałam mu tym samym.

- Oboje jesteście jak dzieci - Shann cmoknął kilka racy pod nosem i doprawił zupę, wycierając resztki soli w fartuch. Spojrzał na mnie z politowaniem - Jay naprawdę da sobie radę. Inaczej będzie miał do czynienia ze mną - pomachał chochlą - a wiesz, że on sie mnie boi - wsadził palec do zupy a potem go oblizał.
- Fuu, Shannon ja to będę jadła! - skrzywiłam się - myłeś chociaż ręce?
- Ależ oczywiście - powiedział śpiewnie posyłając mi uśmiech numer cztery. 

Przewróciłam oczami i westchnęłam przeciągle. Czułam na sobie palący wzrok Jareda, więc spojrzałam na niego i dzielnie wytrzymałam lawinę błyskawic, które puścił w moją stronę. Po raz kolejny uderzyło mnie to jaki jest chudy, a dziecko w jego ramionach wydawało się być dużo większe niż w ramionach Rosalie czy Shannona. Zagryzłam usta próbując dostrzec jego przedramiona, ale dziecięcy kocyk skrupulatnie je osłaniał. Mrugnęłam więc kilka razy i oparłam się łokciem na blacie.

- Co dobrego robisz? - zapytałam znużonym głosem.
- Ze względu na to, że Ros musi mieć dobrą dietę, postanowiłem zrobić zupę mięsną - odpowiedział, zerkając na mnie przelotnie. Było to znaczące spojrzenie, ale niestety nie zrozumiałam o co mu chodziło. 

Jared cicho gaworzył pod nosem, delikatnie ściskając rączkę dziewczynki. Ona przyglądała mu się uważnie szeroko otwartymi oczami, co jakiś czas wydając z siebie ciche jęki. Chyba jej się podobało to co robił wujek. Moja złość nieznacznie opadła, chociaż strach nadal był taki sam. Kto wie, a może zaraz zemdleje? Przecież takie chuchro nie może mieć dużo siły. Kiedy młodszy Leto znów na mnie spojrzał, odwróciłam wzrok nie chcąc wdawać się w żadne rozmowy. Usłyszałam szelest, a kiedy znów spojrzała w jego stronę, opuszczał kuchnie. Shannon obrócił się za siebie, a gdy nie zobaczył brata, podszedł do mnie.

- Czemu jesteś na niego taka cięta? Myślałem, że już wam przeszło, a wy nadal zachowujecie się jak dzieciaki.
- Mam bezczynnie patrzeć jak narkoman zajmuje się niemowlakiem?
- Słucham? - żachnął się - Po pierwsze, myślisz, że gdyby Jared brał, pozwoliłbym mu trzymać dziecko, albo w ogóle przebywać w jego otoczeniu? - postukał palcem wskazującym moje czoło - Ty naprawdę o niczym nie wiesz? Myślisz, że on ćpa?
- A nie jest tak?
- Nie - odparł stanowczo.
- To mi powiedz co się dzieje - ponagliłam go.
- Nie, on sam powinien ci powiedzieć.
- Shannon. - uniósł otwartą dłoń przed moją twarz.
- Daj spokój - westchnął, zerkając w stronę drzwi, upewniając się, że Jay nas nie słyszy - To sprawa między wami. Nie będę się wtrącał. Idź - delikatnie mnie odepchnął - pogadajcie.
- Nie namówisz mnie, nie dziś - mówiłam kręcąc głową.

Moje zachowanie było dziecinne i głupie, ale szczerze mówiąc na samą myśl o rozmowie z nim żołądek mi się ściskał w supełek. Nie chciałam z nim rozmawiać na ten temat. Skoro nie bierze, to co się dzieje? Jest chory? Strach przed tym, że zrobi mi się go szkoda, tak jak wtedy w szpitalu, pojawił się znikąd. Nie chciałam czuć litości i żalu, bo wiem czym to by się skończyło. Znam się aż za dobrze i wiem, że w końcu wylądowałabym z powrotem u jego boku.

-Ja ci w każdym razie nic nie powiem - zerknął na mnie przelotnie - Idź i zawołaj Rosalie, zaraz będzie można jeść.
- Dobrze - westchnęłam i wyszłam z kuchni potykając się o próg. Ktoś zaśmiał się delikatnie i wiedziałam kto, ale nie nic nie powiedziałam, a jedynie obrzuciłam Jareda wściekłym spojrzeniem.

Po odgłosie lejącej się wody zgadłam, że blondynka się kąpie. Zapukałam energicznie i wystarczająco mocno w  drzwi, żeby usłyszała. Chwilę poczekałam zanim woda nie ucichła, po czym zbliżyłam twarz do drzwi.
- Kochana, wychodź już, Shannon podaje obiad - powiedziałam głośno i wyraźnie.
- Dajcie mi pięć minut - odparła rzeczowo, po czym woda znów zaczęła się lać.

Odwróciłam się na pięcie i zeszłam na dół. Wchodząc do kuchni uważałam na próg, by tym razem nie zrobić z siebie pośmiewiska i złapałam dwa napełnione zupą talerze. Musiałam przyznać, że wyglądała smakowicie. Shannon tylko na mnie zerkną, napełniając kolejny talerz gorącą cieczą. Chrząknęłam pod nosem i wyszłam, również uważając na ten cholerny próg. Tym razem mogłoby się to tak pięknie nie skończyć. Postawiłam talerze na stole w jadalni i podeszłam do Jareda, stając w bezpiecznej odległości.

- Siadaj do jedzenia - powiedziałam, wyciągając ręce po Lucy. 
- Dobrze - kiwnął głową, zerkając na buźkę śpiącej dziewczynki - Idź do cioci - szepnął i podał mi ją ostrożnie. 
Jego zimna skóra wyraźnie kontrastowała z cieplutką skórą dziewczynki. Mimowolnie spojrzałam na jego przedramiona, które zdobiły malutkie wkłucia. Widząc to, zakrył je rękawem i usiadł do stołu. Ciekawość mnie zżerała, ale bałam się zapytać. Usiadłam więc z Lucy na kanapie, obserwując dyskretnie bruneta. Zagryzałam wargę powstrzymując się od zadania nurtującego mnie pytania. Starałam się być silna i obojętna zarazem, ale nie mogłam. Serce kuło mnie na samą myśl, że mógłby być chory.

- Jesteś chory? - a jednak zapytałam, modląc się by nie usłyszał pytania. 

Ale tak się nie stało, bo zamarł z łyżką pomiędzy talerzem a ustami. Kiedy na mnie spojrzał, spuściłam wzrok, przyglądając się spokojnej twarzyczce na moim ramieniu. 

- Obchodzi cię to w ogóle? - na te słowa podniosłam wzrok i coś się we mnie zagotowało. Ale starałam się nie dać tego po sobie poznać.

- Nie chcesz, to nie mów - wzruszyłam ramionami, udając obojętność. Jednak zdecydowanie nie było mi to obojętne. I nie wiedziałam do końca czemu. W sumie kiedyś nas coś łączyło, prawda?

- HIV - mruknął, co ledwo usłyszałam - podejrzewają, że mam AIDS.

- Ja-jak to? - bąknęłam zdziwiona. Wzruszył tylko ramionami, skupiając się na zupie - Ale nie są pewni czy jak?

- No nie są, bo jeszcze się nie badałem. Na razie leczą mnie zapobiegawczo.

- Ale gdzie się zaraziłeś? - nie mogłam uwierzyć w to co mówił.

- Na jeden z koncertów wpadła grupa antyfanów. Jeden z nich mnie ugryzł, potem powiedział, że ma aids i tak wylądowałem na lekach. - wzruszył ramionami jakby go to zupełnie nie obchodziło.

- I ty tak spokojnie o tym mówisz? - zapytałam.

- A co mam zrobić? - w końcu na mnie spojrzał - Czasu nie cofnę - dodał, a widać było po nim, że pogodził się z losem.

- I nie masz nadziei na to, że nie jesteś jednak chory?

- Nie chce się potem rozczarować - znów zabrał się za jedzenie zupy - Ta sytuacja w szpitalu...to po tych lekach. Mam bóle brzucha i mdłości. Ogólnie jestem osłabiony. 

- Czemu wtedy mi nic nie powiedziałeś? Czemu pozwoliłeś mi wierzyć w to, że ćpasz? - poczułam ukłucie żalu i wiedziałam, że zaczynam się nad nim litować. Jedyna moja szansa to nie dać mu się bardziej zbliżyć. 

- A po co? - wzruszył ramionami i żadne z nas już się nie odezwało. 

Chwilę później do pokoju wszedł Shannon i po jego minie widziałam, że słyszał naszą rozmowę. Podałam mu bez słowa jego córkę i usiadłam po drugiej stronie stołu. Apetyt mi znikł, więc powoli wciskałam w siebie mimo wszystko dobrą zupę Shannona. Kiedy do pomieszczenia wpadła rozradowana Rose, uśmiechnęłam się do niej. Siadła obok mnie i zaczęli z Shannonem rozmawiać. A my z Jay'em jedliśmy w ciszy, myśląc o naszej rozmowie.

_______________

Nie było mnie tu bardzo długo i raczej rzadko będę. 
Komp nadal w rozsypce, załatwiłam sobie jednorazowo inny, może niedługo znów go pożyczę i coś napiszę.
Napiszcie mi kto jeszcze został, bo mam zamiar reaktywować dodatkowo Świat cieni.

Pozdrawiam! <3

8 komentarzy:

  1. No, nareszcie. Myślałam że się nie doczekam :) kurde, Jay ma Hiv? Mam nadzieję, że okaże się, że jest zdrowy. Shannon jest fajnym tatusiem :) Fajnie by było gdyby zerwała z tym całym Tomem, to jakiś psychol.
    Pozdrawiam i czekam na następny ;)
    TC.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja oczywiście byłam, jestem i będę! :).

    Kurde, w życiu nie pomyślałabym, że Jay może mieć HIVa. I tak sobie myślę, że pewnie to tylko pozory i jak tylko zrobi badania (czemu on na nie nie idzie?!), to się okaże, że jakieś inne choróbsko i wszystko będzie okej. A potem postanowi zagrać rolę transwestyty w filmie opisującym tą chorobę etc... Nie no, żartuję :D Taka myśl mi sie nasunęła, skoro teraz o tym się mówi... I jego 'wydepilowanych' brwiach etc...
    Shannon w roli kury domowej - TAKTAKTAK! Jest przegenialny! Uwielbiam go w takiej niepasującej i dziwnej roli. No kocham tego faceta jak nikogo innego. Niech się nie zmienia, dobry tatuś :).
    No i jestem ciekawa, co z Tomem. Niech spada na drzewo najlepiej.

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Słoneczko!:*

      Wyjaśnię jedną kwestię- z tego co się orientuję, w razie podejrzeń o zarażeniu HIV'em podaje się zapobiegawczo leki, a bada po kilku tygodniach, bo wcześniej wynik nie będzie pewny. Więc badania są dopiero przed nim :D

      Z Tomem to jeszcze trochę się podzieje, trochę strasznie.
      Ja sobie Shannona jako takiego wyobrażam w tym opowiadaniu- taka trochę ciepła klucha, ale kiedy trzeba potrafi być stanowczy.

      Wiesz, że tęskniłam? Jak tylko odzyskam swój komputer, zabieram się za nadrabianie u Ciebie, a z tego co widzę, mam do nadrobienia od groma!
      Dziękuję, że nadal jesteś, moja wierna czytelniczko! :* Uwielbiam Ciebie i Twoje komentarze ^^

      Usuń
    2. Patrz! Dopiero teraz zauważyłam, że odpisałaś mi na mój komentarz. No ja nieźle muszę mieć w głowie >.<.
      Dzięki, że wyjaśniłaś mi jak z tym HIVem. Skoro badania przed nim, to może nie jest on chory?... I tak, Tom jest straszny, fuj!

      A ja tęsknię za tym opowiadaniem, bo jeden rozdział na kilka miesięcy mnie NIE SATYSFAKCJONUJE! ;***

      Usuń
  3. Hej, ten blog jest jeszcze prowadzony ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    tak, nadal go prowadzę, a powodem tej długiej przerwy jest nadal nienaprawiony komputer. :) Żeby cokolwiek dodać, muszę najpierw znaleźć kogoś miłego z komputerem, a to bywa trudne. Jak tylko naprawię swój sprzęt, notki będą się pojawiały regularnie. Jeśli ktoś chce, może podać jakiś namiar na siebie ( mail, gg, itp.) a powiadomię go o kolejnym rozdziale. :)
    Pozdrawiam,
    Violet

    OdpowiedzUsuń
  5. Violet, Ja bym chciała, żebyś mnie powiadamiała. Masz Facebooka ?

    OdpowiedzUsuń
  6. http://www.facebook.com/?ref=logo to jest facebook bloga. Nazwa konta: Lena Bones, gdyby link zawiódł i trzeba było szukać. Jak wyślesz mi zaproszenie, to napisz, że chcesz aby Cię powiadomić ;)
    Pozdrawiam,
    Violet

    OdpowiedzUsuń

Statystyka

Followers